Przygotowania saneczkarzy do sezonu

Dolnośląscy saneczkarze rozpoczęli przygotowania do sezonu 2018/2019 w Norweskiej miejscowości Lillehammer. Pierwsze ślizgi  z końcem września oddali zawodnicy kadry narodowej seniorów Maciej Kurowski, Wojciech Chmielewski, Jakub Kowalewski oraz Mateusz Sochowicz.  Od 8 pażdziernika sezon rozpoczęli zawodnicy kadry narodowej juniorów młodszych Patrycja Karaś, Anna Bryk oraz zawodnicy SMS Karpacz Arkadiusz Dybalski, Dominik Houhoud, Weronika Karnaś i  Weronika Bryk.

W tym samym czasie zawodnicy kadry narodowej juniorów przebywali w niemieckim Oberhofie gdzie swoje pierwsze ślizgi w sezonie oddali Klaudia Domaradzka, Kacper Tarnawski oraz dwójka saneczkowa braci bliźniaków Jakuba i Mateusza Karaś.

Grupa zawodników z SMS Karpacz w Norwegii jak co roku ładuje akumulatory  na cały sezon. Nie zawaham się użyć stwierdzenia, ze to już tradycja. A wedle tej tradycji i pewnych uwarunkowań trzeba zagwarantować dużą dawkę emocji zawodnikom. Jest takich dwóch co „ukradli” to złe słowo, ale zapożyczyli było by właściwe od zaprzyjaźnionych krajów europejskich i amerykańskich, u których tygodniowe wypady w góry są naturalne i mają spełnić wiele zadań a w gruncie rzeczy ugruntować współprace w grupie sportowej. Nauczyć ich razem żyć i pomagać sobie nawzajem oraz tworzyć relacje w różnych okolicznościach przyrody. Oczywiście są kraje „bogate”,  które jeżdżą do hiszpańskiej Fuerteventury czy Barcelony, ale nas czyli SMS nie stać na taką rozrzutność. Dlatego idąc za wzór mistrzów olimpijskich, mistrzów świata i europy w saneczkarstwie „musimy” to znowu złe słowo, bo chcemy zorganizować tak wiele w krótkim czasie  podróży do miejsca treningowego.

Zwiedzamy w czasie podróży dwa wspaniałe miasteczka ze wspaniałymi widokami Marstrand i Fjallbacka. Jedziemy dalej . Poranek śnieżny, ale w jak pięknych okolicznościach przyrody monumentalny Voringfossen jest to wielki 182 metrowy  wodospad jak olbrzym i przeraża swoja pięknością. Było niesamowite jadąc z tego pięknego wodospadu na kolejne atrakcje 20 tunelami tak pokręconymi jak ślimak, ze klocki hamulcowe nie dawały rady i po „prostu” się paliły… w końcu po godzinie dojeżdżamy do miasta Eidfjord,  które jest położone nad drugim co do wielkości fjordem i robi monumentalne wrażenie. Woda, góry i cisza to najlepsze połączenie.

I tak samo mamy co roku, im więcej widzimy tym nasze apetyty rosną w miarę podróżowania po Norwegii. Po krótkiej drodze dojeżdżamy do wodospadu jak z westernu o nazwie Tvindefossen, jest cudownie i pięknie można nacieszyć się widokiem , bo turystów brak. Na koniec dnia docieramy do  miejscowości Flam gdzie wpływają największe statki wycieczkowe świata, bo głębokość wody to prawie 1400 metrów. Jedziemy wąską drogą gdzie jak na dłoni widać, że nie powinniśmy tam jechać bo wszystkie zakręty i szerokość drogi szutrowej jest na „lusterka” GPS Google maps szaleje nie wie gdzie jest… decydujemy się zostawić auto i iść pieszo 6 km do wspaniałego najpiękniejszego wodospadu Norwegii Kjosfossen niestety po długiej, wspaniałej i porywającej widokami mniejszych wodospadów docieramy w inne miejsce czyli na stacje kolejową, bo okazało się ze na wodospad dojeżdża pociąg. Niestety zbliżała się noc więc musieliśmy zmienić plany. Ale takich widoków na pewno nie zapomnę do końca życia. Czasami warto lekko zejść ze szlaku lub planu podróży.

Wracamy do naszej bazy w Oyer trenujemy solidnie dwa razy dziennie przez kilka dni  i widzimy, że przyszedł dzień kryzysu, zmęczenie jazdą na torze więc wyruszamy nad ranem na wyprawę w góry. Legendarne  Besseggen leżące w jednym z najpiękniejszych  parków  narodowych Norwegii  Jotunheimen.

Warto dodać, że w tym parku są największe góry Norwegii, a dwa największe szczyty to Galdhøpiggen (2469 m n.p.m.) i Glittertind (2452 m n.p.m.)

Miał być spacer po górach 4 godzinny a wyszła walka z trudnym szlakiem, ciężkimi warunkami, wspinaczce po łańcuchach, przechodzeniach przez wodospady, przy silnym wietrze oraz zaspami śnieżnymi sięgającymi po kolana. Na szczęście byliśmy dobrze przygotowani.

Powiem szczerze, że sam miałem wątpliwości czy dojdziemy, chciałem dwa razy zawracać, bo pogoda się zmieniała, ale takiej frajdy dawno nie przeżyłem i chyba żałował bym do końca swoich dni, że odpuściłem i tam nie doszedłem. Weszliśmy i widok nie do opisania. Wchodzisz widzisz i szukasz określenia i nie znajdujesz, upajasz się wspaniałą naturą. Być może za 30 czy 40 lat jak sobie pomyśle o tym miejscu to przytoczę stwierdzenie : „ żyj tak żeby powiedzieć przed śmiercią, że było warto”.

W Norwegii jest jakoś inaczej, nie umiem tego opisać tak prosto, bo i po co  krótko. Tam  w tej mojej drugiej „ojczyźnie” nawet cisza jest inna-taka przerażająca i piękna. Nie wspomnę, że jako król trolli (przezwisko z 1998 roku) widziałem sporo,  ale ta natura daje tyle radości, można się od niej uzależnić.

A teraz coś o „ naszych” jeszcze nie jest tak źle w tej Polsce z młodzieżą… zrobiliśmy mały eksperyment z telefonami, kto ile wytrzyma bez telefonu dając alternatywę: szachy, warcaby, domino, karty oraz grę w państwa i miasta. Udało się przez kilka dni żyć bez telefonu no stop.

Życie bez wi-fi też jest możliwe.

 

Przemysław Pochłód